czwartek, 27 lutego 2014

Jednorazówka: "Big Time Aliens cz.1"

*Oczami Logana*

Było ciepłe sierpniowe popołudnie, jaki iż było lato moi kumple spali dalej mimo, że było 13 ale co tu dużo mówić ja sam byłem ledwo przytomny po wczorajszej imprezie na plaży. Poznaliśmy tam fajne dziewczyny ale...wszystko co dobre zawsze się kończy. A wracając do dzisiejszego dnia, właśnie dochodziła 14. Wstałem aby napić się wody, gdy nawpół przytomny spojrzałem się na zegar i najzwyczajniej w świecie zatkało mnie, przetarłem jeszcze raz oczy i znowu ukazała mi się ta godzina czyli jednak nie zwariowałem była 14:01. A tak się składa, że żaden z moich genialnych przyjaciół zapomniał nastawić budzik na 10 a przeciesz o 15:10 mieliśmy samolot do Los Angeles. Tak więc szybciutko zgarnąłem swoje ulubione ubrania, pobiegłem do łazienki i doprowadziłem się do ładu. Po 10 minutach wyszedłem z toalety i poszedłem do salonu sprawdzić czy leniuchy już wstały, okazało się, że nie. Tak więc wziąłem dwie patelnie, wiadro z lodowatą wodą i wróciłem do salonu i co zobaczyłem? nadal spali tak więc odstwaiłem wiadro, wziąłem dwie patelnie i zaczałem udeżać nimi to w jedną to w drógą. Narobiłem tyle rabanu, że aż o mało ja nie straciłem słuchu ale mimo to jak przewidziałem wszyscy wstali no prawie wszyscy...tylko James spał w najlepsze. Jeden z moich kumpli spojrzał na mnie wkurzonyale zaspanym głosem zapytał:
-Logan...aaaa o co tyle hałasu?-powiedział Kendall
-O co tyle hałasu?! O co tyle hałasu!?-powtórzyłem dwa razy to samo zdanie, Carlos (drógi z trzech śpiochów) spojrzał na mnie dziwnie.
-Stary...powtarzasz się.-wyjąkał Carlos, spojrzałem na niego wkurzony i krzyknąłem wściekły:
-Taaaak powtarzam się tylko gdybym nie spojrzał, która jest godzina to byśmy na samolot zaspali!!-krzyknąłem zły
-A niby która jest godzina?-zapytał ironicznie Kendall
-Spójż na zegar...ja nie mam czasu idę się spakować a i jeszcze jedno, obudźcie pana ślicznego.-powiedziałem i poszedłem na górę. Gdy wszedłem do swojego pokoju usłyszałem tylko chlust wody i krzyki Jamesa. "Czyli geniusze go obudzili" powiedziałem sam do siebie i spakowałem wszystkie potrzebne rzeczy czyli m.in. spodnie, bieliznę, koszulki, buty oraz czapki i inne mniej ważne rzeczy. Gdy wszystko zapakowałem do mojej torby przypomniało mi się o moich ulubionych książkach. Tak więc podszedłem do półki i zacząłem rozmyślac jakie ksiażki wziąść, najbardziej lubię medyczne tematy tak więc wybrałem trzy moje ulubione lektóry: "Anatomia chirurgiczna i technika zabiegów operacyjnych", "Alergologia praktyczna" poraz "Podstawowe choroby u człowieka". Kiedy byłem gotowy do drogi wziałem telefon i portwel a następnie zszedłem na parter. Gdy wszedłem do salonu zobaczyłem Kendalla i Carlosa siedzących na sofie, chopacy nadal byli w piżmach.
-A wy jeszcze nie gotowi? No przeciesz jest 14:40.-zdziwiłem się, oni tylko spojżeli na mnie sfrustrowani, Carlos podszedł do drzwi i zaczął w nie energicznie uderzać pieścią.
-Co?!-rozległ się krzyk z łazienki. Wnioskując po zdenerwowoanych minach chłopaków James siedział w toalecie dobre 30 minut.
-Dalej, mu też chcemy się ubrać!-krzyknął Kendall i rzucił poduszką w drzwi, następnie położył się i schował twarz w pościeli.
-Geniusze przeciesz mamy jeszcze jedną łazienke.-powiedziałem a oni popatrzyli na mnie ze zgrozą w oczach. W moim spojrzeniu było widać tylko pytanie "Co?!"
-Wiedziałeś i nic nam nie powiedziałeś?!-krzyknął wściekkły Carlos i nim się obejżałem oboje bijąc się po drodze i przekomażając, który ma pierwszy doprowadzić siebie do ładu weszli na piętro. Gdy ich krzyki ucichły po chwili z łazienki na parteże wyłonił się "pan śliczny".
-Oh a gdzie reszta?-zapytał jak gdyby nic się nie stało, spojrzałem na niego wyniośle i już po chwili James zrozumiał o co chodzi. Popatrzył na mnie ze skruchą w oczach i szybciutko popędził do swojego pokoju aby spakować się do końca. Gdy wybiła 15 wszyscy wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy, no niestety przez tych moich "geniuszy" dotarliśmy na lotnisko 3 minuty przed startem naszego samolotu gdy weszliśmy do środka usłyszeliśmy "Pasażerowie lotu 51 proszeni są aby zajać miejsca w samolocie" jak dzicy pobiegliśmy przez cały budynek byle by tylko zdążyć na nasz transport, po drodze potrącaliśmy, ludzi któży krzyczeli za nami wściekli. Na całe szęście zdążyliśmy w ostatniej chwili. Gdy weszliśmy do samolotu o dziwo nikogo nie było, tak więc zajeliśmy miejsca, które były dla nas wygodne. Jeszcze raz rozejżeliśmy się po wnętrzu samolotu. Mój wzrok utkwił na Carlosie, który był zamyślony. "Carlos i myślenie? To chyba cód" przeleciało mi przez myśl.
-Więcej orzeszków dla nas!!-krzyknał uradowany i zgarnął tyle paczuszek smakołyków ile zdołał.
-Czyli Los jest znowu sobą.-zaśmiał się James, który widocznie też zauważył, że Carlito myśli. Gdy nasz "fruwający ptaszek" wzbił się w powietrze zaczęliśmy ze sobą rozmawiać, oczywiście James musiał poruszyć temat dziewczyn...ehhh ze wszystkich tematów do rozmów musiał  wybrać dziewczyny.
-Ej chłopaki jak myślicie czy nasz Loguś zaprosi Erin na randkę.-zaśmiał się cichutko, ale mimo to ja to usłyszałem i popatrzyłem na resztę.
-Spadaj James!-krzyknąłem
-Hehe niedługo będziemy krzyczeć GORZKO! GORZKO!- wtrącił się Carlos
-Chłopaki uspokujcie się...-zaczął Kendall
-Dzięki stary.-uśmiechnąłem się ale po chwili blondyn znowu się odezwał
-...nie ma się śmiać z państwa Henderson.-dodał po chwili ciszy, spojrzałem na tych wariatów ostatni raz i najzwyczajniej w świecie obraziłem się na nich, wstałem ze swojego miejsca i poszedłem do łazienki. Po drodze usłyszałem jeszcze ich przeprosiny, które miały mnie uspokoić ale nie tym razem...teraz to przesadzili. Gdy wszedłem do pomieszczenia usiadłem na podłodze opierając się plecami o chłodną ścianę, miałem ich dość chciałem teraz zniknąć z tego miejsca ale niestety takie żeczy to tylko w bajkach. Po kilku minutach w końcu się uspokoiłem, przemyłem twarz wodą i gdy już miałem wyjść z pomieszczenia niespodziewanie wystąpiły silne turbulencje. Poczułem się jak gazowany napój, który jest wstrząsany przez jakąś osobę, dodatkowo nie czekałem zby długo aby usłyszeć rozpaczliwe proszenie o pomoc ze strony chłopaków. Szybko wyszedłem z toalety i pobiegłem w stronę kabiny pilota i odziwo nikogo tam nie było, "Pewnie ta technologia steruje samolotem"- przeleciało mi przez głowę i usiadłem na miejsce pilota ale kiedy zmieniłem kierunek lotu komputer znowu ustawił kierunek przed moją zmianą i tak za każdym razem. Zbliżaliśmy się coraz szybciej do ziemi, przełknąłem ślinę i poszedłem spowrotem do Carlosa, Jamesa i Kendalla.
-I co?!-krzyknęli wszyscy z przerażeniem w głosie
-No więc tak...musimy skakać ze spadochronem.-wyjąkałem
-Co?! Zwariowałeś?!-krzyknał James
-Może i tak, odbiło mi ale jeśli chcesz żyć to rusz szanowne cztery litery, weź ten głópi spadochron, załuż go i skacz jeśli ci życie miłe!!!-wrzasnąłem, wszysce spojrzeli na mnie ze strachem w oczach ale po chwili otrząsneli się ze zdziwienia i z założonymi wcześniej spadochronami wyskoczyli ze samolotu. W środku transportu pozostał tylko pan śliczny i ja.
-James rusz tyłek.-powiedziałem ze strachem
-Nie!-zaprzeczył, spojrzałem na niego i skapnałem się, że stoi blisko wyjścia tak więc najzwyczajniej w świecie wypchnałem go i chwilę potem sam wyskoczyłem...w ostatniej chwili bo jakieś 30 sekund po moim wyskoku samolot udeżył z chukiem w ziemię i zajął się ogniem.
-O mały włos.-ucieszył się Carlos i już po chwili byliśmy na ziemi. Ucieszyliśmy się bardzo ale radość nie trwała długo bowiem gdy się tak cieszyliśmy ja, Carlos i James spojrzeliśmy na Kendalla przerażeni.
-No co?! Przeciesz żyjemy.-ucieszył się
-Zzzz...za...ttt...tobą.-wydusiłem z siebie i pokierowałem go palcem aby zobaczył to coś co stoi za nim.
-Pfff nie mówcie mi, że kosmita stoi za mną. Kendall zaśmiał się z ironią i odwrócił się. A to co zobazył kąpletnie go zatkało. Otóż za Kendallem stał kosmita, był masakrycznie dziwny z wyglądu przypominał trochę smoka, psa i konia dodatkowo te 8 wyłupiastych i czerwonych jak krew oczu. Natomiast jego zęby przypominały szczęki krokodyla, natomiask skóra była pokryta...piórami.
-No ładnie...-powiedziałem a monstrum otworzyło pysk i ochrypłym głosem zapytało:
-Co robicie w strefie 51?- jego głos był tak straszny, że aż włos się jeżył.
-Myyy.....tu przypadkiem psze pana....-wyjąkał James
-Nie jestem żadnym panem jestem Hordogonem. Przybyliśmy tu aby porwać wam wszystkie ciasteczka.-zarechotał
-Tylko nie ciasteczkaaaaaaa!!!!!-krzyknął ząłośnie Carlos i padł na kolana

C.D.N
 ____________________________________________________________________________

Mam nadzieje, że wam się podoba

~Sonny